Ostatnie trzy miesiące były dla mnie dramatyczne. Popadałam w depresje i nie mogłam się skupić na pracy. Wszelkie plany legły w gruzach. Zobowiązania finansowe rosły, a ja nawet złotówki nie mogłam za nie zapłacić. Prąd, gaz od marca nie zapłacony. Tymczasem wezwania dostałam chyba ze trzy z rosnącym długiem, bo przecież kolejne faktury i odsetki za poprzednie doszły. Dostałam w końcu wypowiedzenie z elektrowni. Usiadłam i nie byłam wstanie z siebie nic wydobyć. To koniec wszystkiego. Moje kochanie próbował mnie uspokoić, ale widziałam, że i on zrobił się na twarzy zielony.

Postanowiłam działać mimo stresu. Szukałam pracy. Dawałam wszędzie ogłoszenia, czasem coś wpadało, ale wszystko na jedzenie i najpilniejsze rachunki jak telefon, czy internet, który jest mi niezbędny do pracy. Po za tym nic więcej.

Wmawiałam sobie, że trudno. Nic więcej nie jestem wstanie zrobić. Nie mam takiej silnej woli, by zrobić więcej niż to co potrafię najlepiej.

Łapałam nawet prace dorywcze, gdzieś w terenie, po za domem, aby mieć cokolwiek, chociaż chwilami nie znosiłam tej roboty, ale pozwoliło mi to zapomnieć o problemach.  Dziwne, ale właśnie te prace uratowały mnie przed jeszcze większą katastrofą finansową.

Na początku lipca zdjęto mi licznik na prąd, a właśnie dostałam pieniądze za ostatnią pracę dorywczą i kartę kredytową, którą od razu aktywowałam. Spłaciłam większość długu i znów mam podłączony licznik. Dostałam też za poprzednie prace, które wykonywałam w domu i inne długi zaczęłam spłacać. Jeszcze trochę i prawie wyjdę na prostą.

Myślę, że nie przeżywałam aż tak mocno tego zdjęcia licznika, ponieważ już wiedziałam, że mogę spłacić dług, gdyby to działo się wcześniej, gdybym nie miała na spłatę, byłoby to dla mnie najdramatyczniejszym przeżyciem. Zwłaszcza, że pracuję w domu i potrzebuję prądu.

Jedno jest pewne, nie mogę myśleć o problemach tylko muszę skupić się na rozwiązaniach…